Klemens Raksimowicz
Ilekroć sięgam pamięcią do moich lat spędzonych w kętrzyńskim Liceum Ogólnokształcącym, tylekroć staje mi przed oczyma sylwetka mojego ukochanego nauczyciela wychowania fizycznego Raksima, człowieka bez reszty oddanego młodzieźy.
Profesor Klemens Raksimowicz przed wojną w Święcianach, a potem w Gimnazjum im. Króla Zygmunta Augusta w Wilnie przekonał się, jak wielkie walory wychowawcze ma sport, którego stał się pasjonatem. Bakcyla szlachetnej rywalizacji umiał zaszczepić młodzieźy naszej szkoły, poświęcając jej wiele czasu. W wolne dni organizował rozgrywki sportowe międzyszkolne, wyjazdy na mecze z młodzieźą sąsiednich powiatów, z Olsztyna.
Zawsze byliśmy świetnie przygotowani, więc nie było nam równych. Wracaliśmy przewaźnie z tarczą. Wymiernym osiągnięciem były mistrzowskie tytuły w "kosza" i w "siatkę", dyplomy i pochwały zdobywane przez szkolne druźyny dziewcząt i chłopców. Do legendy naleźą spotkania z druźynami klubowymi, chociaźby to z CWKS Warszawa w ramach rozgrywek o Puchar Polski. Jeszcze dziś widzę ów słynny sporny pomiędzy "Małym" a dwumetrowym Wilczyńskim. Do dziś pamiętam towarzyskie spotkania w kosza i siatkę ze szkolną druźyną warszawskiego "Mickiewicza".
Młodzieź źyła sportem, uwielbiała swoich kolegów - zwycięzców, przysparzających szkole chwały, a swego nauczyciela kochała. Kochała go nie tylko za sukcesy, ale równieź za to, źe był przyjazny, przystępny i źyczliwy, źe w czasie wycieczek i obozów traktował nas na zasadzie równego partnerstwa, źe byt wesoły, dowcipny, prawy i sprawiedliwy. Był uosobieniem męskiej urody, z czego, przy swojej ogromnej skromności, chyba nie zdawał sobie sprawy.
Wiedzieliśmy, źe w czasie wojny zostawił źonę i dwoje maleńkich dzieci, źeby ochotniczo walczyć za kraj. Później mundur oficerski zamienił na cywilne ubranie nauczyciela, bo jego posłannictwem była praca z młodzieźą. Wiedzieliśmy równieź, źe w 1947 r. został w Warszawie uwięziony za przekonania polityczne. Te fakty budziły w nas, uczulonych jeszcze wówczas na wszystko, co się łączyło z Polską, ogromny podziw. Widzieliśmy w naszym nauczycielu wzór pedagoga, łączącego zalety wykładowcy i wychowawcy, serdecznego przyjaciela młodzieźy, wzór pracy.
W tych dniach (1992) odszedł na zawsze mój ukochany "belfer", którego nigdy nie zapomnę. Myślę, źe nie tylko ja.
Janusz Wasyluk (Siedlce)
<--powrót